Wszystko zaczęło się od tego, kiedy jego ojciec będąc na jednej z akcji
został postrzelony w głowę. To było jedynie draśnięcie, ale szkody jakie
wyrządziła kula ocierając się o nerwy były ogromne. Ojciec często miał zaniki
świadomości, albo w jednej chwili pamiętał kim oni dla niego są, w drugiej
zapominał i stawał się strasznie agresywny. Co najlepsze, przy obcych lub
znajomych nawet jeśli znów nie mógł ich rozpoznać, zachowywał się bez zarzutów.
Początkowo były to tylko obelgi słowne, ale potem…
- Sanada… co ci się stało w twarz? – spytał Yukimura widząc
swojego wicekapitana z wielkim siniakiem ciągnącym się od (rozciętego w
dodatku) łuku brwiowego, aż do policzka.
- Nic. Nie poszło mi na treningu z dziadkiem. Stary cap wciąż ma niezłą
krzepę. – mruknął nie patrząc na niego, tylko wciąż zajmując się swoją rakietą
do tenisa.
- Ach tak. – odparł kapitan niezbyt tym przekonany.
- Yuki, na serio nic mi nie jest. – westchnął ze zrezygnowaniem i spojrzał
na swojego kapitana, który jak zwykle skrzywił się na to zdrobnienie jego
nazwiska, którym czasami posługiwali się on i Yanagi.
- Taa? A byłeś z tym u lekarza? – spytał nie odpuszczając.
Wiedział, że Sanada oprócz gry w tenisa trenował jeszcze Kendo ze swoim
dziadkiem i parę innych dyscyplin. Jednak jeszcze nigdy nie widział by miał
taką skazę po treningu. W dodatku słyszał o wypadku jego ojca, więc tym
bardziej wydało mu się to dziwne.
- Nie. Nie byłem. – przyznał Genichirou niezadowolony z takiego obrotu
rozmowy.
- Więc po szkole do niego pójdziemy. I nie rób
takiej miny! Możliwe, że masz coś uszkodzone, lepiej nie kusić losu. – zakomenderował
niezadowolonemu Sanadzie i zagonił go na kort.
Po 9 godzinach szkolnej mordęgi – zostały w to wliczone 2 godziny treningu
rano, tak jak Yukimura zapowiedział poszedł z Sanadą do lekarza. Czarnowłosemu
wcale nie poprawiał humoru fakt, że zamiast tylko Seiichi'ego towarzyszyła im
cała drużyna, bo akurat nikt nic nie miał innego do roboty.
- No już, wice-kapitanie rozchmurz się. – zaświergolił Niou, który porwał
mu czapkę z głowy i ją sobie przywłaszczył zakładając ją na głowę daszkiem do
tyłu.
Genichirou zmierzył go tylko nieprzychylnym spojrzeniem swojego ciemnego
oka gdyż drugie miał zakryte lekarską opaską i wlókł się dalej za Yukimurą ze
spuszczoną głową, miną skazańca, z rękami w kieszeniach i ogólnie będąc nie w
sosie.
- Właśnie, Genichirou, przecież cię tam nie zabili. – dodał swoje Seiichi w
ogóle się nie przejmując stanem psychicznym kolegi.
Kolejne spojrzenie spod byka. Parę wymamrotanych niezrozumiale słów i
fochnięte spojrzenie w bok. Chociaż musiał przyznać, że był mu wdzięczny – im
wszystkim, że z nim poszli. Widząc tak dużą grupę bachorów doktorek nie wnikał
w to co się tak naprawdę stało. Sanada nie miał wątpliwości, ze jako dziecko
medycyny z już kilkunastoletnim doświadczeniem od razu się zorientował, że ten
uraz nie powstał w wyniku niepomyślnego treningu Kendo.
- Sanda, Sanada! – wołał go Yukimura machając mu przed oczami i spoglądając
na niego nieco z dołu będąc lekko pochylonym.
Genichirou zamrugał zaskoczony, robiąc krok w tył. Nawet nie wiedział kiedy
przystanął i odpłynął myślami niemal na środku chodnika.
- To dość niespotykane widzieć cię tak rozkojarzonego… powiedziałbym nawet,
że jest to wielce niepokojące. – odezwał się nagle Renji do tej pory milczący.
- Cóż… kiedyś musiał być ten pierwszy raz. – westchnął przeczesując z
roztargnieniem włosy.
- Genichirou?
Czarnowłosy odwrócił się raptownie słysząc ten głos za sobą. Nie spodziewał
się zobaczyć dziadka w mieście, w dodatku wychodzącego z jakiegoś sklepu o
bliżej nieokreślonej branży. I to w normalnych ciuchach, zwykle chodził w
kimonie, zwłaszcza w domu. Czyżby coś się stało?
- Chodź no ze mną na chwileczkę. Zaraz go wam
zwrócę. – powiedział starszy do młodych czających się za plecami jego wnuka i
odciągnął go nieco dalej.
- Byłeś u lekarza? – spytał dość cicho zerkając wymownie
na jego opaskę.
- Tak, Yukimura mnie tam zaciągnął. – przyznał
wsadzając ręce do kieszeni i spuszczając nieco głowę.
- Rozumiem. Co im nagadałeś? – spytał znowu mając na myśli jego szkolnych
kolegów, nauczycieli no i przede wszystkim doktorka.
- Że to mały wypadek na treningu z… ekhem… z tobą. – odparł zakłopotany
nieco.
- W porządku, przez jakiś czas to będzie dobra wymówka, ale lepiej jeśli
wrócisz do swojej starej fryzury.
Sanada spojrzał na swojego dziadka zdziwiony.
- Wyglądałeś w niej dość niegrzecznie. Jak cię będą wszyscy brali za
łobuziaka to nie będą pytać natarczywie skąd ta rana, tylko od razu sobie
odpowiedzią: „No tak, bił się. Kolejny chuligan.”. Kapujesz wnuczku? – wyjaśnił mu
z łaskawym uśmieszkiem na ustach.
- Cyaa... – mruknął patrząc na niego spod przymrużonych powiek.
W sumie już nie raz myślał nad powrotem do starego poczochrańca jakim był
rok temu. Zanim się zorientował dziadek wyjął jego rękę z kieszeni i zanim
zdołał zaprotestować wypchał mu ją pieniędzmi... odwrócił się i zaczął iść w
długą rzucając jedynie przez ramię:
- Tylko nie wróć zbyt późno!
- Oj, dziadku! Cholera..! Dooobra! – odparł podnosząc
odrobinę głos by ten go usłyszał, po czym odwrócił się i podszedł do swoich.
- Stało się coś? Sanada-dono? – spytał Akaya wlepiając w niego te swoje
psotne zielone ślepka.
- Nie, nic poważnego. – mruknął.
- To dobrze. Pytaliśmy się ciebie kiedy odpłynąłeś, czy nie będziesz miał
nic przeciwko, żebyśmy poszli razem coś zjeść. – odezwał się Yanagi.
- Hnnn... Możemy, ale zanim to zrobimy... Pójdziecie ze mną do fryzjera? –
spytał uśmiechając się do nich rozbrajająco, tak jak jeszcze nigdy tego nie
robił. O ile w ogóle.
Wszystkich zatkało na ten widok, ale przystali na to. W taki właśnie
sposób, po raz pierwszy od początku ich znajomości ze swoim wice-kapitanem,
spędzili razem cały dzień i przekonali się, że Sanada jak chce, to też potrafi
się fajnie bawić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz