sobota, 3 listopada 2012

Rozdział 1.


Wszystko zaczęło się od tego, kiedy jego ojciec będąc na jednej z akcji został postrzelony w głowę. To było jedynie draśnięcie, ale szkody jakie wyrządziła kula ocierając się o nerwy były ogromne. Ojciec często miał zaniki świadomości, albo w jednej chwili pamiętał kim oni dla niego są, w drugiej zapominał i stawał się strasznie agresywny. Co najlepsze, przy obcych lub znajomych nawet jeśli znów nie mógł ich rozpoznać, zachowywał się bez zarzutów.
Początkowo były to tylko obelgi słowne, ale potem…


- Sanada co ci się stało w twarz? – spytał Yukimura widząc swojego wicekapitana z wielkim siniakiem ciągnącym się od (rozciętego w dodatku) łuku brwiowego, aż do policzka.
- Nic. Nie poszło mi na treningu z dziadkiem. Stary cap wciąż ma niezłą krzepę. – mruknął nie patrząc na niego, tylko wciąż zajmując się swoją rakietą do tenisa. 
- Ach tak. – odparł kapitan niezbyt tym przekonany.
- Yuki, na serio nic mi nie jest. – westchnął ze zrezygnowaniem i spojrzał na swojego kapitana, który jak zwykle skrzywił się na to zdrobnienie jego nazwiska, którym czasami posługiwali się on i Yanagi.
- Taa? A byłeś z tym u lekarza? – spytał nie odpuszczając.

Wiedział, że Sanada oprócz gry w tenisa trenował jeszcze Kendo ze swoim dziadkiem i parę innych dyscyplin. Jednak jeszcze nigdy nie widział by miał taką skazę po treningu. W dodatku słyszał o wypadku jego ojca, więc tym bardziej wydało mu się to dziwne.

- Nie. Nie byłem. – przyznał Genichirou niezadowolony z takiego obrotu rozmowy.
- Więc po szkole do niego pójdziemy. I nie rób takiej miny! Możliwe, że masz coś uszkodzone, lepiej nie kusić losu. – zakomenderował niezadowolonemu Sanadzie i zagonił go na kort.

Po 9 godzinach szkolnej mordęgi – zostały w to wliczone 2 godziny treningu rano, tak jak Yukimura zapowiedział poszedł z Sanadą do lekarza. Czarnowłosemu wcale nie poprawiał humoru fakt, że zamiast tylko Seiichi'ego towarzyszyła im cała drużyna, bo akurat nikt nic nie miał innego do roboty.

- No już, wice-kapitanie rozchmurz się. – zaświergolił Niou, który porwał mu czapkę z głowy i ją sobie przywłaszczył zakładając ją na głowę daszkiem do tyłu.

Genichirou zmierzył go tylko nieprzychylnym spojrzeniem swojego ciemnego oka gdyż drugie miał zakryte lekarską opaską i wlókł się dalej za Yukimurą ze spuszczoną głową, miną skazańca, z rękami w kieszeniach i ogólnie będąc nie w sosie.

- Właśnie, Genichirou, przecież cię tam nie zabili. – dodał swoje Seiichi w ogóle się nie przejmując stanem psychicznym kolegi.

Kolejne spojrzenie spod byka. Parę wymamrotanych niezrozumiale słów i fochnięte spojrzenie w bok. Chociaż musiał przyznać, że był mu wdzięczny – im wszystkim, że z nim poszli. Widząc tak dużą grupę bachorów doktorek nie wnikał w to co się tak naprawdę stało. Sanada nie miał wątpliwości, ze jako dziecko medycyny z już kilkunastoletnim doświadczeniem od razu się zorientował, że ten uraz nie powstał w wyniku niepomyślnego treningu Kendo.

- Sanda, Sanada! – wołał go Yukimura machając mu przed oczami i spoglądając na niego nieco z dołu będąc lekko pochylonym.

Genichirou zamrugał zaskoczony, robiąc krok w tył. Nawet nie wiedział kiedy przystanął i odpłynął myślami niemal na środku chodnika.

- To dość niespotykane widzieć cię tak rozkojarzonego… powiedziałbym nawet, że jest to wielce niepokojące. – odezwał się nagle Renji do tej pory milczący.
- Cóż… kiedyś musiał być ten pierwszy raz. – westchnął przeczesując z roztargnieniem włosy.
- Genichirou?

Czarnowłosy odwrócił się raptownie słysząc ten głos za sobą. Nie spodziewał się zobaczyć dziadka w mieście, w dodatku wychodzącego z jakiegoś sklepu o bliżej nieokreślonej branży. I to w normalnych ciuchach, zwykle chodził w kimonie, zwłaszcza w domu. Czyżby coś się stało?

- Chodź no ze mną na chwileczkę. Zaraz go wam zwrócę. – powiedział starszy do młodych czających się za plecami jego wnuka i odciągnął go nieco dalej.
- Byłeś u lekarza? – spytał dość cicho zerkając wymownie na jego opaskę.
- Tak, Yukimura mnie tam zaciągnął. – przyznał wsadzając ręce do kieszeni i spuszczając nieco głowę.
- Rozumiem. Co im nagadałeś? – spytał znowu mając na myśli jego szkolnych kolegów, nauczycieli no i przede wszystkim doktorka.
- Że to mały wypadek na treningu z… ekhem… z tobą. – odparł zakłopotany nieco.
- W porządku, przez jakiś czas to będzie dobra wymówka, ale lepiej jeśli wrócisz do swojej starej fryzury.

Sanada spojrzał na swojego dziadka zdziwiony.

- Wyglądałeś w niej dość niegrzecznie. Jak cię będą wszyscy brali za łobuziaka to nie będą pytać natarczywie skąd ta rana, tylko od razu sobie odpowiedzią: No tak, bił się. Kolejny chuligan.. Kapujesz wnuczku? – wyjaśnił mu z łaskawym uśmieszkiem na ustach.
- Cyaa... – mruknął patrząc na niego spod przymrużonych powiek.

W sumie już nie raz myślał nad powrotem do starego poczochrańca jakim był rok temu. Zanim się zorientował dziadek wyjął jego rękę z kieszeni i zanim zdołał zaprotestować wypchał mu ją pieniędzmi... odwrócił się i zaczął iść w długą rzucając jedynie przez ramię:

- Tylko nie wróć zbyt późno!
- Oj, dziadku! Cholera..! Dooobra! – odparł podnosząc odrobinę głos by ten go usłyszał, po czym odwrócił się i podszedł do swoich.
- Stało się coś? Sanada-dono? – spytał Akaya wlepiając w niego te swoje psotne zielone ślepka.
- Nie, nic poważnego. – mruknął.
- To dobrze. Pytaliśmy się ciebie kiedy odpłynąłeś, czy nie będziesz miał nic przeciwko, żebyśmy poszli razem coś zjeść. – odezwał się Yanagi.
- Hnnn... Możemy, ale zanim to zrobimy... Pójdziecie ze mną do fryzjera? – spytał uśmiechając się do nich rozbrajająco, tak jak jeszcze nigdy tego nie robił. O ile w ogóle.

Wszystkich zatkało na ten widok, ale przystali na to. W taki właśnie sposób, po raz pierwszy od początku ich znajomości ze swoim wice-kapitanem, spędzili razem cały dzień i przekonali się, że Sanada jak chce, to też potrafi się fajnie bawić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz